Francja 2010

14 września 2010 roku wybieramy się z Alexandrem na kolejny wyjazd nurkowy – tym razem na południowe wybrzeże Francji – Lazurowe Wybrzeże. Głównym celem są zatopione statki u wybrzeży Riwiery Francuskiej. Jak zwykle wyjazd się opóźnia, około 14:00 Aleksandrs przyjeżdża do mnie, pakujemy wszystkie bagaże do samochodu i można zaczynać podróż. Przed nami niemal 3000-kilometrowa droga przez Europę.

Gdy już wyjeżdżaliśmy z Rygi, przypominam sobie, że zapomniałam torby ze świeżymi pasztecikami. Telefon do firmy i chęć zjedzenia ich przez pracowników. Aleksandrs jedzie do granicy Łotwy, Litwy – moja. W pobliżu Kowna trzeba płacić litewskim policjantom „podatek drogowy”. Okazało się, że mają radary laserowe...
Skręcam samochód w stronę Suwałk, po czym za kierownicą siada Aleksander. Niedaleko Łomży, około 2 w nocy - mam ochotę na kolację w przydrożnej restauracji. Jedziemy całą noc bez zatrzymywania się.
Następnego ranka jesteśmy już blisko Berlina i skręcamy na 9. autostradę w kierunku Norymbergi. Po kilkuset kilometrach Aleksander „wpada” na niemieckich policjantów. Tym razem – 90 EUR, przekroczyliśmy prędkość o 25 km/h. Wygląda na to, że podróż będzie kosztowna...
W całych Niemczech pada deszcz i jest pochmurno. Po Norymberdze przychodzi Karlsruhe. Jedziemy tak szybko jak to możliwe. Za Niemcami plasuje się równie deszczowa Francja. Wjeżdżamy do Francji w okolicach Mulhouse, dalej Bizanson. Dziewczyny są „podekscytowane” – nie wygląda to na słoneczne Morze Śródziemne. Warunki pogodowe zaczynają się gwałtownie poprawiać dopiero, gdy miniemy Lyon i niecałe 500 kilometrów do Morza Śródziemnego. Zbliża się wieczór, na zewnątrz jest już ciemno.
Aleksander ponownie siada za kierownicą. Przed Marsylią popełniamy błąd wybierając autostradę i zamiast szybko dotrzeć do celu, wjeżdżamy do centrum Marsylii i musimy błąkać się przez ponurą Marsylię, aż dotrzemy na miejsce. Miasto jest takie, jak nam je opisano - o wiele bardziej niebezpieczne niż nasza „maska” w ciemności za dnia. Wokół pełno ciemnych domów, nie wiadomo, czy są zamieszkane, czy nie. Dobrze, że droga prowadzi bez większych przystanków, Marsylię przemierzamy niemal bez sygnalizacji świetlnej, bardziej pod ziemią niż na powierzchni. Po prawej stronie - Morze Śródziemne. Za Marsylią kilkadziesiąt kilometrów dalej podąża Tulon.
Około północy w końcu docieramy do celu – Hyeres. Kolejne 10 kilometrów i dojeżdżamy do wąskiej bramy, za którą w bambusowej gąszczu znajduje się nasze pole namiotowe. Pierwsze wrażenie jest takie, że mieszkało się w najlepszych warunkach. Ale jeszcze się nie rozpieszczaliśmy, gdzie przenocować, toaleta, prysznic, mały aneks kuchenny – czego jeszcze nam potrzeba?
Największym plusem jest to, że do morza jest kilkadziesiąt metrów, można się tam opalać i pływać, a nasze łódki też tam stoją. Poznajemy Sergeja, Dmitrija i innych. Umawiamy się, że jutro nigdzie nie będziemy nurkować, najpierw dobrze się wyśpijmy, popływajmy, opalajmy się i nabierzmy sił.
Następnego ranka oczywiście wszyscy śpimy do 10:00. Gdy się obudzimy – od razu do morza! Woda jest super, około 22-23 stopni. Biorę maskę i płynę tuż przy brzegu. Głębokość - do około 4-5 metrów, przejrzyście, czysto, dookoła mnóstwo ryb... Okazuje się, że podwodne polowania są we Francji dozwolone bez ograniczeń. W naszej grupie jest też kilku „myśliwych”. Po przygodach w Norwegii nie chcę już takiej rozrywki.
Dzień mija leniwie. Wieczorem idziemy do pobliskiego supermarketu, żeby się „zatankować”. Ceny są oczywiście wysokie, ale da się przeżyć. Duży wybór serów i wszystkiego co można znaleźć w morzu.
17 września poranek jest pochmurny i deszczowy. Dziś pierwszy płat Morza Śródziemnego. Zanurkujmy na statek „Le Marcel”. Ogólnie nic szczególnie ciekawego, głębokość - do 32 metrów. Wrak jest dość mocno zniszczony, stoi tam od 1895 roku. Trudno nawet zrozumieć, co gdzie jest.
Drugi płat jest już ciekawszy – nurkujemy do „Le Michel C”. Jest już większy, lepiej zachowany i głębokość też przyzwoita – mój VRX pokazuje 41 metrów. Znalazłem nawet miejsce, gdzie z gruzów utworzył się dwudziestometrowy, wąski tunel i przeczołgałem się przez niego. W każdym razie nic skomplikowanego.
Palen rozwijał zrozumienie języka francuskiego. Okazuje się, że wszystko jest bardzo proste - należy wziąć pod uwagę następujące kwestie:
Bon jour - Dzień dobry (można stosować również rano i wieczorem)
Ups - Tak
Bon - Ok dobrze
Messiera – forma zwracania się do mężczyzn „Szanowny Panie”
Szanowna Pani – forma zwracania się dla kobiet. Nadal nie wiem, czy może spodobać się 150-kilogramowemu staruszkowi i młodej Francuzce
Merci - Dziękuję!
Tłok nurnikowy - kierowca
Przepraszam - Przepraszam (trzeba to powiedzieć, gdy w supermarkecie wpadasz na starszego mężczyznę niosącego koszyk pełen jajek i jajka się rozbijają)
Merde – niegrzeczne przekleństwo (należy użyć, jeśli tantuk przejechał cię w supermarkecie i rozdarł ci jajka. Nie zaleca się używania go w stosunku do czarnych, którzy ważą co najmniej półtora razy tyle co twoja waga)
Wszystkie pozostałe słowa francuskie powstają z łotewskich, rosyjskich i angielskich słów, które znamy poprzez dodanie przedrostka „Dobrze-”. Dlatego nasze balony nazywały się „Bardzo iskrzący„, ale ukochana whisky -”La-Tulamor” (zwróć uwagę, że litera „o” jest wydłużona. Należy do prawdziwej bułki marsylskiej)
18 września. Dziś w planie „Le Ville de Grasse”. Kiedyś był to mały parowiec kołowy, z którego do dziś pozostały same koła i silnik parowy pośrodku. Pozostałe kontury ciała już zniknęły. Ponieważ głębokość jest całkiem przyzwoita – 48 metrów – nurków nie ma zbyt wielu. Już siedząc na łódce widać, że nurt tym razem nie jest żartem. Rzucamy znacznikiem trzy razy, za każdym razem bezskutecznie. Wreszcie coś się dzieje z czwartą. Alexander i ja schodzimy pierwsi. Kiedy schodzisz na dół, nie ma nic. Widoczna jest tylko nasza kotwica i ślad na piasku wskazujący kierunek dryfu. Idziemy nią aż po chwili pojawia się zarys ogromnego wozu. Wózek jest naprawdę ogromny, ma około 4-5 metrów średnicy. Możemy zostać na dole jakieś 20 minut. Filmujemy, robimy zdjęcia i wstajemy. W ramach „nagrody” – dziesięć minut na głębokości sześciu metrów z butlą z tlenem. Pozostali oczywiście znacznie szybciej wymykali się na pole.
Następnego dnia - 19 września – „pusty dzień”. Morze jest zbyt wzburzone. Rano wstajemy trochę i ruszamy na zwiedzanie, ale w porze lunchu ruszamy zobaczyć centrum Hyeres. Zostawiamy samochód na parkingu „Kasyno” i ruszamy pod górę. Nad całą starówką wznosi się 190-metrowe (jeśli wierzyć mojemu GPS-owi) wzgórze, ozdobione ruinami twierdzy i punktem widokowym. Wspinaczka trwa około kilku godzin, uliczki są wąskie i kręte, czasem ciężko zrozumieć, dokąd zaprowadzi nas kolejna kręta uliczka. Trzeba przyznać, że utrzymane w podobnym stylu architektonicznym chorwackie miasteczko Rovinj było dużo czystsze i ładniejsze.
Wieczorem Aleksander „wystąpił” w kuchni – na obiad będzie basma!
w poniedziałek rano 20 września, jak w prawdziwy poniedziałek, znów bierzemy się do „pracy”. Dziś spodziewany jest najpiękniejszy wrak statku w okolicach Hyeres – 78-metrowego parowca „Donator”. To prawda – to nie jest jego prawdziwe imię, chociaż pod tym imieniem znany jest we wszystkich podręcznikach nurkowych. Prawdziwa nazwa statku to „Le Prosper Schiaffino” i zatonął 10 listopada 1945 roku po wjechaniu w minę, w pobliżu południowego wybrzeża wyspy Porquerolle. Wrak ten został nazwany „Donatorem” przez kierowców, którzy znaleźli na nim dzwon okrętowy o następującej nazwie...
Morze po wczorajszym dniu nadal jest dość „wyboiste”, ale przy odrobinie wysiłku udaje nam się pokonać 8-kilometrową podróż w obie strony wokół Porquerolle i około godziny 10:30 dołączamy do wielu łodzi nurkowych i łodzi zacumowanych przy stacjonarnych bojach. Swoją drogą drugi najpiękniejszy wrak w tym miejscu – „Le Grec” znajduje się tuż obok, kilkaset metrów dalej. Wokół niego też panuje zauważalny szum. Prąd nie jest mały, ale nurkowanie wokół stacjonarnych boi jest zupełnie inne. Podczas schodzenia na głębokość około 20 metrów rufa statku otwiera się. Od razu schodzimy do śmigła - maksymalna głębokość - 50 metrów. Aleksander usiadł za śmigłem i pokazuje mi żebym mu zrobił zdjęcie, ale... baaaccc !!! Szkło aparatu jest zaparowane! Wody w środku nie widać, ale z fotografii i filmowania nic nie wynika.
Cóż, jeśli nie - to nie. Cieszmy się pięknem w ten sam sposób, oczami i rękami. Statek stoi na prostej stępce i jest w idealnym stanie. Jedynie łuk, który znajduje się kilka metrów dalej, jest zepsuty, ale mamy ograniczony czas, więc nie idziemy go szukać. Zamiast tego czołgamy się po przestrzeniach. Oczywiście znalezienie czegoś tutaj jest tak samo realne jak pięć łatów na rynku. Jedna strona statku porośnięta jest pięknymi gorgoniami, które trzepoczą w nurcie, zgodnie ze swoją nazwą. W okolicy jest też mnóstwo ryb. Dwadzieścia minut mija niezauważenie, nawet godzina tutaj nie wystarczyłaby...
Czas ruszyć w górę. Podczas wynurzania obserwowałem znajdujących się w pobliżu francuskich nurków. Widać, że przygotowania są idealne, do naszych OWD i AOWD jeszcze długa droga przed nami… nurkują tu zarówno dzieci 12-14-letnie, jak i 70-letnie tantuki… Poza tym, mimo że nie są nurkami techno, widać, że nurkują w trybie dekompresyjnym… Podczas wynurzania widać ponad „trzy minuty na pięć metrów”. Obok mnie unosi się ich przewodnik w czerwonej hydrze – wyporność w ogóle wzorowa, pomimo nurtu.
Kiedy jednak wychodzimy na powierzchnię, okazuje się, że u nich też nie wszystko idzie tak gładko. Siergiej, który pozostał na łodzi, opowiada, że przed chwilą na następnej łodzi znaleziono jednego nurka, który nie dawał oznak życia... Dalsze szczegóły nie są znane, ale gdy już jesteśmy w drodze powrotnej, pojawia się kuter patrolowy. zmierza w naszą stronę z pełną prędkością. Albo z mobilną barokamerą, albo do ewakuacji...
Ogólnie rzecz biorąc, musimy Wam trochę opowiedzieć o francuskim systemie nurkowania. Nie uznają „naszego” PADI i wydaje się, że słusznie. Ich CMAS wyróżnia się znacznie lepszym przygotowaniem. Formalnie rzecz biorąc, ich „jedna gwiazdka” odpowiada naszemu OWD, „dwie gwiazdki” naszemu AOWD, a „trzy gwiazdki” naszemu AOWD + Deep lub Rescue. Nurkują z powietrzem do 60 metrów, ale nie wiem jakie są ograniczenia głębokości dla jakiego poziomu. Nie są jednak zaprzyjaźnieni z technodivingiem – gdy zainteresowały nas kluby nurkowe o trimixie, pomysł się zrodził – bardzo mało osób z tym nurkuje, jest to dla nas nieopłacalne, rygorystyczne ograniczenia prawne… jednym słowem – „nurkowanie konsumenckie” " to tutaj sport narodowy, ale żadnych wybitnych to pewnie nie są nurkami techno.
Jako drugi płat Sergej oferuje nam nurkowanie jaskiniowe. No oczywiście – to dla nas coś nowego i niespotykanego – Go! Jedna grupa nurkowała wcześniej – bardzo fajnie! Ale spróbujemy w innym miejscu... Gdy dotrzemy we właściwe miejsce, zakotwiczona jest już tam jedna francuska łódź. Cumujemy w pobliżu i wchodzimy do wody. Dmitrij zostaje na łodzi, który ma ogólne pojęcie o tym żurawiku, zaczerpnięte z instrukcji. Nurkuję i idę w stronę klifu. Wejście ma mieć głębokość około 8 m. Pływam to tu, to tam, nic innego nie znajduję, poza grotą głęboką na jakieś 5 m. W pełnym ekwipunku technodivera podpływam do pobliskiej łodzi nurkowej i pytam, gdzie jest jaskinia. Oni, nieco zaskoczeni moim sprzętem (który tak naprawdę odpowiada jaskiniom o głębokości co najmniej kilkuset metrów), wskazują na tę samą grotę… pewnie śmieją się jeszcze z łotewskich nurków, którzy przychodzą do 5-metrowej groty z dwoma balony, dwie lampki i cewki... Rezultatem jest taki statek o maksymalnej głębokości 14 metrów. Oskar pływa właśnie tam, we wstępie jednego z naszych synów. Zrobiłem zdjęcia, sfilmowałem je i włożyłem z powrotem do łodzi. Ablom!

/ciąg dalszy nastąpi/