W domu mojego dziadka, w dzielnicy Jēkabpils, od dzieciństwa, jako chłopiec, widziałem wiszącą na ścianie w salonie fotografię, na której przed wzrokiem otwiera się potężna dolina z płynącym i wijącym się pasem szerokiej rzeki, który wyglądał, jakby został złapany i wciśnięty pomiędzy dwie strome dolomitowe ściany, które wyglądały bardziej jak tarcze, chroniące mieszkańców doliny przed wiatrami. Na samym szczycie, na samym skraju zbocza, rósł las, jakby szedł w szybkim tempie, ale nagle przestraszony otchłanią, zatrzymał się na samym skraju przepaści. Tak tam stał, pochylony nad niebezpieczną liną. Część drzew jednak, jak się zdawało, nie zdołała się utrzymać i zwisała, ale z korzeniami mocno wczepionymi w urwisko, zupełnie jak ptak ofiara trzymająca swoją ofiarę szponami.
Spis treści
Trzy brzozy
Jednak ani rzeka, ani nawet powalone drzewa nie przykuły mojej uwagi jako chłopca – była to niezwykła skała, która stała tam pośrodku wszystkiego. Trzy brzozy były zakorzenione na samym szczycie, a ich piękne, długie, zwisające gałęzie tworzyły smutną starożytność, ale woda strumienia szumiała wśród korzeni, które schodząc w dół urwiska, rozpuściły się na tysiąc plam i zniknęły do potoku Dźwiny. Ze swoją limonkową bielą skała w moich wspomnieniach z dzieciństwa nie kojarzyła się z niczym innym jak białą brodą Świętego Mikołaja (proszę nie mylić z Mikołajem Coca Cola). Ale trzy krzywe brzozy w iglicy wyglądały jak rzęsy oka drgającego ze złości.
Była zadymiona niedziela, 19 kwietnia 2004 roku. Rygę opuściliśmy w dużym konwoju składającym się z trzech samochodów osobowych. Pod siedzeniem zmieścił się nawet sprzęt do nurkowania – mnóstwo do zabrania ze sobą.
Przy wjeździe do Staburagi droga zatrzymuje się na brzegu Dźwiny – w prawo droga prowadzi do parku Vīgantes, natomiast w lewo wzdłuż brzegu wije się szeroka ścieżka, na początku której wmurowany jest znak na ziemi z napisem „465 schodów na klif Staburaga”.
W przeciwieństwie do poprzedniego razu, kiedy przyszedłem tylko obejrzeć okolicę, odniosłem wrażenie opuszczonego miasteczka zabawy, jednak tym razem uwagę przykuło wielu mężczyzn, kobiet i dzieci w strojach ludowych, a także fakt, że asfaltowa ulica, którą kładziono w czasach ZSRR, była pełna stojących kamieni z dużymi dziurami i pęknięciami, z kolorowymi autobusami.
Czy mogło nam przyjść do głowy, że przybędziemy właśnie tego dnia, kiedy w parku Vīgante obchodzona jest setna rocznica urodzin słynnego łotewskiego kompozytora muzyki chóralnej Pēterisa Barisonsa.
Licząc te kroki wskazane na mapie, dotarliśmy prawie do domu na skraju przepaści. (ten dom jest wiejską własnością Mārasa Svīresa (1.) i Vladimira Kaijaka).
Rozmawialiśmy z mężem, który nazywał się Mari, że będziemy mogli wjechać maszynami na podwórze, bo sprzęt jest spory. Ubrany nurek staje się o około 40 kilogramów cięższy, podobnie jak dodatkowe okucia poszukiwawcze. Przewieźliśmy także generator do zasilania podwodnego kablowego sprzętu wideo i podwodnego oświetlenia.
Z imponującego czerwono-szarego zbocza dolomitowego w starożytnej dolinie Dźwiny pozostała tylko pięciometrowa, pozioma, warstwowa ściana kamienna. Skały Staburagi od kilkudziesięciu lat nie są widoczne pod ciemną wodą, jedynie niewielki strumyk sączący się u podnóża góry i jak dawniej wpływa do Dźwiny, gdzie zaczyna ponownie parować, mieszając się z wodami, i wraca na ziemię w postaci deszczu. Możliwe, że kropla tej mieszaniny spada jeszcze na pola w powiecie Aizkraukle i wchłaniając się w ziemię, ponownie wchodzi w skałę, gdzie chemicznie miesza się z wapnem, przebija się przez ziemię i ponownie wypływa w pobliżu Staburag. .
Zaczęliśmy nieść nasz sprzęt w stronę wody stromą, ale wydeptaną ścieżką. Kiedy fale Dźwiny wezbrały, spadły małe kamienie i te mniejsze
u podnóża skarpy stworzyli rodzaj dwumetrowego bomu plażowego.
Rozbiliśmy obóz na tym skrawku ziemi i choć nie było to zbyt wygodne, ustawiliśmy generator, ponieważ nasz sprzęt do nagrywania wideo potrzebował prądu. Ale najważniejsze – bez prądu dzbanek na wodę do parzenia kawy nie działałby!
Poszukiwanie miejsca do nurkowania
Znaliśmy jedynie przybliżone położenie skały - gdzieś z przodu, w wodzie. Wiedzieliśmy również, że ta skała to stalaktyt o wysokości 18,5 m, który wyrósł w ten sposób z bogatej w wapno wody strumienia na przestrzeni około 300 lat, ale potem nie mogąc utrzymać własnego ciężaru, odłamał się i rozpadł na małe kawałki . taki cykl rozpadu i regeneracji trwał co trzy do czterystu lat. Na szczęście pogoda dopisała, jednak niewielkie fale nie miały zamiaru nam przeszkadzać. Wymyśliliśmy najprostszą opcję wyszukiwania - przywiązałem do liny ołowiany ciężarek i rzuciłem go tak daleko, jak tylko mogłem. Kiedy tonąłem, poczułem, jak lina się rozciąga. Zacząłem powoli ciągnąć linę, co jakiś czas ją puszczając, bo gdy ciężar wciąga linę z powrotem w głąb, więc ciężarek wisi nad szczytem skały. Kontynuowałem w ten sposób, aż w pewnym momencie lina nie zsuwała się już z powrotem, ale była napięta. Nie wczołgał się z powrotem do łóżka, ale uniósł się w górę, niczym mięsień uwalniający się po długim okresie napięcia. Zdaliśmy sobie sprawę, że to koniec.
Nurkowanie w głębię
Kiedy wraz z kolegą zaczęliśmy nurkować, nasze serca zaczęły bić szybciej. Przyszło mi na myśl zdjęcie w salonie mojego dziadka. Widoczność wynosiła około metra. Bez lampy oświetleniowej można było wyszukiwać jedynie dotykiem. Szliśmy ciasno za liną, posuwając się powoli do przodu, w obawie, że pociągniemy linę i stracimy cienki drogowskaz. Niezwykłe było dla nas to, że nie widzieliśmy śmieci zasypujących koryto Dźwiny i innych zbiorników wodnych w miejscach, gdzie ludzie budowali nad brzegiem rzeki duże osady, które dumnie nazywane są czystymi miastami. Tylko skały, muszle i dwie ryby, które udawały towarzyszy.
Nagle przed moimi oczami wyrósł słup o długości około metra i średnicy około 30 cm, który był całkowicie pokryty ślimakami. Skręciłem światło w prawo i zobaczyłem kolejny słupek tego samego rodzaju. Stało się dla mnie jasne, że jeśli skieruję światło w lewo, zobaczę trzeci słupek. Były to także połamane przez wodę pnie tych samych trzech brzóz. Poczułem niesamowite uczucia – czego dowodem były szybciej wydobywające się z płuca pęcherzyki wydychanego powietrza. Kilkakrotnie okrążałem kamerą kikuty, aby uchwycić każdy szczegół w kadrze – jakby filmował umierający relikt.
Skała Staburagi
Skała Staburagi, śpiewana w pieśniach, w baśniach, opowieściach, przekazywana z ust do ust, otoczona legendami i opowieściami - a ja na niej stoję, trzymając się tych samych brzóz - oto one, w moich rękach .
Jednak jakie dziwne, że to spotkanie z historią kultury odbyło się na głębokości 10 m pod wodą. I jak obce i nierealne wyglądały ślimaki pokrywające pnie brzoz.
Jak opisać te uczucia – widzieć i czuć w rzeczywistości to, co widziałeś tylko jako reprodukcję, coś odległego i nierealnego, ale teraz możesz to zobaczyć, poczuć to naprawdę, wydaje się, jakby to nawet wróciło z przeszłości do przywitać się z tobą i powiedzieć: „Nie smuć się, nigdzie się nie zgubiłem, tylko jakieś dziesięć metrów, a spójrz, brzozy, choć trochę krótsze, też tu są ze wszystkimi ślimakami!”
Autor Juris, 10 listopada 2009